Eventide 3 released!

The third part of the Slavic legends series is out there for you to enjoy. I designed the story line and tweaked and polished most of the gameplay. Eventide 3: Legacy of Legends takes you to Vyrai, Slavic heaven, a magical land over the rainbow, ruled by the Clouder King. As you can expect, it’s full of magic and ancient Slavic lore.

Steam:

Eventide 3: Legacy of Legends

Mobile platforms:

Google Play https://goo.gl/XbJc6R
Amazon https://goo.gl/iDqk4x
Mac https://goo.gl/Wq9bxV 
Windows https://goo.gl/d4W6Ju
iOS https://goo.gl/7xZDGK 

aitvar

O wyższości Doktora nad Doktorem

Kilka słów wstępu dla tych, co nie znają serialu: Doktor jest kosmitą z rasy Time Lordów, ma pojazd (TARDIS) który może dowolnie poruszać sie w czasie i przestrzeni, przez ponad 900 lat opiekował się planetą Ziemia i ludzkością, broniąc ją przed zakusami złych kosmitów. Śmiertelnie ranny nie umiera, ale regeneruje się w nowe wcielenie (czyli nowego aktora, który odtwarza tę postać). Serial kręcony jest w Wielkiej Brytanii od lat 60 XX wieku, wznowiono go w 2005 roku, a Christopher Eccleston jest 9 aktorem grającym tę rolę. Doktor zawsze podróżuje z towarzyszką z Ziemi, odwiedza różne punkty w ziemskiej historii albo obce planety.

Co jakis czas powracają flejmy o to, który z aktorów grających Doktora w nowej serii jest lepszy od pozostałych. Z mojego punktu widzenia są to flejmy kompletnie pozbawione sensu, kocham Doktora, bo to genialnie wymyślona postać, a każdy z aktorów dorzuca do niej własną charyzmę i każdego bardzo lubię, choć to lubienie wynika z różnych źródeł.

Christopher Eccleston – od niego zaczęłam oglądanie – i gdyby nie on pewno odpadłabym po pierwszym odcinku. Ale postać Doktora, którą pokazał, sprawiła, że zakochałam się i wsiąkłam: oschły psychopata, a zarazem adrenaline junkie uśmiechajacy się szeroko na każdą wzmiankę o niebezpieczeństwie. Ten jego szalony uśmiech, gdy na pytanie Rose “Is it always this dangerous?” odpowiada “Yes, even more”. Eccleston jest Doktorem uzależnionym od niebezpieczeństwa, ale i naznaczonym ponurą przeszłością – nie epatuje tym jednak – widać, że Doktor nosi w sobie jakieś mroczne tajemnice, widać, że nie chciałby o pewnych sprawach pamiętać. Zagrzebane jest w nim to bardzo głęboko, ale dzieki temu jest tym bardziej intrygujący. Eccleston poza tym ma charyzmę faceta brzydkiego, lecz z charakterem i świetnie jej używa. Potrafi być też straszny w gniewie i genialnie odgrywa wewnętrzne kiełznanie rozbuchanych emocji – przez cały sezon oczu nie mogłam od niego oderwać, oglądałam te odcinki wyłącznie dla jego aktorstwa, fabuły niespecjalnie były ważne (poza odcinkami Empty Child i Doctor Dances). A potem, dla mnie zupełnie niespodziewanie, w ostatnim odcinku zregenerował sie w jakiegoś mydłkowatego młokosa, co pozostawiło mnie w stadium głębokiego nieszczęścia i z pytaniem “co to ma być za Doktor, bez tej charyzmatycznej gęby, jak ja mam to oglądać, chlip.” I w ten sposób Doktorem został

David Tennant – to była miłość trudna i długo musiałam się do jego wersji Doktora przekonywać. Nie mogłam oprzeć się porównaniom z Ecclestonem i dopiero po dłuższej chwili kupiłam jego pomysł na postać: zwariowany trickster, ze swoimi trampkami do garnituru, z okrzykiem allons-y! na ustach, rozczochrany, radosny i entuzjastyczny, młokosowaty i zakręcony. Stopniowo też i jego Doktor zaczął nabierać ciemniejszych tonów, jego gniew był zaiste straszny (tym straszniejszy, że w dużym kontraście z resztą emploi), a uzależnienie od niebezpieczeństw i brak strachu przed czymkolwiek w końcu mnie przekonały. Jednak najbardziej charakterystyczne w Doktorze Tennanta jest to, że jest bardzo ludzki, emocjonalnie otwarty, to chyba jedyny Doktor, który zakochuje się w ziemskich kobietach i szczerze mówi, że jest mu przykro. Każdy Doktor jest zafascynowany ludźmi, ich cywilizacją, sztuką, emocjami – ale chyba tylko Tennant jest tak głęboko przywiązany do ludzkich bohaterów i tylko on pozwala sobie na doświadczanie silnych emocji. Ten sentymentalizm trochę mi zresztą przeszkadza, ale zapewne jest przyczyną tak silnego przywiązania wielu widzów do Doktora w wersji tennantowej.

Matt Smith – jego znów pokochałam od pierwszego wejrzenia. Jest najbardziej zwariowany, nieobliczalny i szalony, a zarazem najmniej ludzki z współczesnych Doktorów. Jest jak nastolatek na speedzie, na permanentnym haju, upojony gigantyczną wiedzą i nieograniczonymi możliwościami swej rasy. Doktor grany przez Smitha naprawdę jest kosmitą, ludzkość to dla niego obcy gatunek, który można obserwować z fascynacją, ale którego emocji nie sposób zrozumieć. Za każdym razem gdy Amy czy Rory mówią o emocjach lub okazują uczucia – Doktor wycofuje się, ucieka w błaznowanie, nawet pocałunek River Song przyjął jako coś kompletnie niezrozumiałego i niepożądanego. I podczas kiedy Tennant nosił na swoich barkach odpowiedzialność za cały wszechświat i czuł sie moralnie odpowiedzialny za każde swoje niepowodzenie – Smith ma problemy z pojęciem odpowiedzialności, zrzuca ją na towarzyszy, błazenadą zagłusza każdy trudny temat. Ale i tak wychodzi cało z wszystkich problemów – wdzięk i bezczelność są jego bronią. Tak, uważam, że Matt Smith ma wdzięk, jest kolejnym brzydkim facetem z wielką charyzmą – a tacy są najlepsi, by grać Doktora. No i nosi muszkę, a muszki są fajne.

Tak naprawdę jednak nie jest ważne, czyją twarz ma Doktor. Ważne jest, że spełnia dziecięce marzenie, by polecieć/popłynąć/przenieść się w ciekawe czasy i na przedziwne planety, przeżyć zwariowane przygody i wyjść z nich cało tylko dzięki sonicznemu śrubokrętowi, sprytowi i szlachetnym intencjom. Wherever or whenever, but on one condition: that it’ll be exciting!

Na pohybel Disneyowi!

W czasie studiów zdarzyło mi sie statystować w świetnym spektaklu Piotra Cieplaka “Kubuś P.”, który był bardzo ciekawym, gorzko-lirycznym, dorosłym odczytaniem Kubusia Puchatka. W depresji przedpremierowej reżyser narzekał nam, że wychodzi mu Beckett z koziej wólki, ale wyszło mu coś znacznie ciekawszego, smutna historia o zagubionych ludziach, pełna ciepła i życzliwej drwiny z ich słabości i tęsknot.
Stumilowy las był tam kamienicą w mieście, gdzie starsi lokatorzy (Sowa – ciekawska emerytka, Kłapouchy – zrzędliwy samotny staruszek, Królik – mały lokalny tyran) podpatrywani byl przez dzieciaki – Kubusia, Prosiaczka, Maleństwo i Tygrysa. Spektakl był genialnie grany, jako statyści (krewni i znajomi Królika) wchodziliśmy na scenę cztery razy w ciągu wieczoru, tylko na 2-3 minuty – więc za każdym razem mogliśmy podpatrywać resztę z boku – i za każdym razem na scenie była magia. Dopiero kiedy zobaczy się jakąś rolę 20-30 razy, można zrozumieć, na czym polega teatralny profesjonalizm… ale ja nie o tym miałam.

Udało nam się zagrać ten fantastyczny spektakl jakieś 98 razy. Nie dociągnęliśmy do setki. Albowiem Disney wykupił od spadkobierców Milne’go prawa do jakiegokolwiek wykorzystania postaci z Kubusia Puchatka. W związku z czym żadna adaptacja nie może już być grana bez zgody Disneya i zapłacenia mu grubych tantiem. Na które oczywiście państwowy teatr nie mógł sobie pozwolić. A to wszystko po to, żeby te postaci zgwałcić i zrobić z nich bezmózgą papkę stargetowana na dzieci 2-4 letnie, kastrując wszelkie wieloznaczności i cały urok tego tekstu. Ostatecznym celem tego gwałtu jest oczywiście trzepanie kasy na ogólnoświatowym merchandisingu. Grrr.

Dziś pojawiła się informacja że Disney kupił Marvela. Strach, strach, rany boskie, co spece od Disneya z tym zrobią. Ja wiem, że komiksy to pulpa, ale boję się, że nawet taki pupowy materiał Disney da radę wykastrować i zmienić w nudną, niestrawną papkę. Wszystko w imię trzepania kolejnych milionów na figurkach i kubkach. Strach myśleć, co będzie następne. Wzdech.

Parada normalności?

Wybrałam się na paradę mimo zimna i deszczu, i okazuje się, że nie tylko mnie aura nie odstraszyła. To moja trzecia parada, i nie zauważyłam spadku frekwencji. Wsród paradujących, oczywiście. Bo protestujących przeciw paradzie Wszechpolaków z roku na rok coraz mniej. Trudno ich czasem wypatrzyć spośród oblegających ich dziennikarzy i fotoreporterów. Oczywiście to cieszący objaw, ale tylko powierzchownie.

Druga strona medalu ujawniła się na imprezie poparadowej, gdzie było też parę osób nie z branży. Kiedy zapodaliśmy Azisa osoby te oburzyły się, że to jakiś dziwoląg i jak możemy tego słuchać. A to byli całkiem sympatyczni studenci o, wydawałoby się, otwartych umysłach.

Problem w tym, że sprawa skończyła się naskoczeniem na tychże, co prawda chodziło o przekonanie ich, że mozna spojrzeć też z innej perspektywy i wyjść ze sztywnych genderowych szufladek. Niestety, wszystko to zostało odebrane jako atak na ich wolność przekonań i skończyło się eskalacją dyskusji do agresywnej pyskówki. Smutne.

Z jednej strony domagamy się tolerancji, z drugiej –  ciężko jest zaakceptować to, że ktoś nie rozumie i nie chce zrozumieć naszych genderowych powikłań.  Nie wystarczy że Wszechpolacy znikną z ulic w czasie parady. Niestety.